Recenzja filmu

Lady (2011)
Luc Besson
Michelle Yeoh
David Thewlis

Celuloidowy pomniczek

"Lady" nie ma energii poprzednich filmów Bessona. Reżyser odhacza kolejne epizody z życia Aung San Suu Kyi z entuzjazmem godnym urzędnika bankowego. Żadnemu nie poświęca więcej miejsca – skupia
Luc Besson otrzymał niegdyś od krytyków etykietkę Spielberga znad Sekwany w uznaniu zasług na polu kina rozrywkowego. Ciekawe, że gdy Francuz porzuca zabawowy ton i bierze na warsztat temat z wyższej półki (biografię noblistki i bojowniczki o wolność w Birmie), nadal przypomina młodszego brata autora "Amistadu" i "Listy Schindlera". Oparta na faktach "Lady" to film solenny, zrobiony bez mrugnięć okiem, a zarazem prezentujący wizję świata rodem z komiksu lub – w najlepszym wypadku – baśni.

Na tym polega jednak przekleństwo dzieł robionych w słusznej sprawie. Mają dawać świadectwo, edukować i wzbudzać w widzach moralny niepokój. Ich przekaz musi  być czytelny jak w wyborczej reklamówce. Coś za coś. Po drodze rozmywają się, niestety, wszystkie półcienie, a postaci zamieniają się w białe (dobre) i czarne (złe) pionki rozmieszczone na fabularnej szachownicy. Tytułowej Lady, Aung San Suu Kyi, bliżej w filmie raczej do pomnika z brązu niż żywego człowieka. Nie ma żadnych wad, emanuje z niej spokój, dostojność i mądrość, którymi można by obdzielić połowę oksfordzkiej braci. Z kolei jej przeciwnik, przywódca wojskowej junty, to brutal i psychopata, jakich mało. Wydymając demonicznie wargi, skazuje na śmierć setki ludzi, a przed podjęciem trudnej decyzji radzi się lokalnej wiedźmy. Nie brakuje też poczciwych, acz słabych birmańskich opozycjonistów oraz mundurowych wypełniających ślepo rozkazy przy pomocy serii z kałacha.

Jedyną postacią, która nie pasuje do tej dwuwymiarowej rzeczywistości, jest mąż głównej bohaterki, grany przez sympatycznego Davida Thewlisa. Michael pędził do tej pory spokojny żywot wykładowcy akademickiego, który po pracy wracał do domu na pyszny obiadek przyrządzony przez Aung San Suu Kyi. Teraz musi pozwolić ukochanej na karierę polityczną i w związku z tym samotnie zaopiekować się dwoma dorastającymi synami. Choć Michael bez słowa skargi dwoi się i troi, wspierając odważną małżonkę, na idealnym wizerunku ich rodziny zaczynają pojawiać się pęknięcia. Trudno być jednocześnie mamą i pierwszą damą.

"Lady" nie ma energii poprzednich filmów Bessona. Reżyser odhacza kolejne epizody z życia Aung San Suu Kyi z entuzjazmem godnym urzędnika bankowego. Żadnemu nie poświęca więcej miejsca – skupia się na ilustracji, a nie analizie. Tu skieruje kamerę na jakiś ładny widoczek, tam zainscenizuje podniosłą scenę masowej manifestacji. Najwięcej frajdy ewidentnie sprawiają mu obrazy przemocy. Otwierający film krwawy zamach stanu przywodzi na myśl egzekucje przeprowadzane przez "Leona zawodowca" i "Nikitę". Z kolei scena na polu  minowym mogłaby stać się inspiracją dla Goi malującego "Okropieństwa wojny".

Wychodzi na to, że Besson jednak nie wydoroślał. Najbardziej interesują go nadal spluwy i rąbanka. Nie lepiej było więc zrobić kolejnego "Transportera"?
1 10
Moja ocena:
3
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones